piątek, 9 grudnia 2011

Moja Gruzja i jej mieszkańcy.




Jak mi się zapytasz: CO WIESZ O GRUZINACH?                                                                 Odpowiem pytaniem: TEORETYCZNIE  I PRAKTYCZNIE. 
Gruzini, nazwa własna Kartwelowie. Jest to , rdzenna ludność Gruzji, której  nieliczne grupy mieszkają w: Azerbejdżanie, Turcji, Rosji , Iranie, na dawnych ziemiach będących niegdyś pod władaniem królów gruzińskich, a podbitych przez Turcję i Persję w XVI i XVII w. Do Gruzinów należą następujące 4 grupy etniczne, które mówią odmiennymi językami: Kartwelowie, Megrelowie, Swanowie, Lazowie. Najliczniejszą grupą są  Kartwelowie, którzy dzielą się na  17 grup regionalnych o własnych dialektach.                                                                  Jest to naród niezwykle ciepły i rodzinny patriarchalny w swej strukturze, ale tolerancyjny i niezwykle słoneczny. Jest to naród górali, naród porywczy i niezawisły, który kocha swój kraj ponad wszystko.                                                                                                            Współczesne gruzińskie rodziny są raczej niewielkie (najczęściej rodzice i dwójka dzieci). Dziadkowie mieszkają zazwyczaj niedaleko i często zajmują się wnukami. Wujkowie, ciocie i kuzyni są uważani za bliską rodzinę i często się ich zaprasza. W przypadku problemów od członków rodziny oczekuje się, że będą pomagać sobie nawzajem. Większością prac domowych zajmują się kobiety, one też głównie wychowują dzieci. W latach 60. jedynie trzy małżeństwa na sto kończyły się rozwodem, trzydzieści lat później wskaźnik ten wzrósł do osiemnastu. Teorii, można by rzec, byłoby na tyle, jednak powiedzmy sobie szczerze, chcąc dobrze poznać kraj, trzeba poznać jego mieszkańców , ale tak „w praktyce”. Swojego czasu urzekł mnie Alexander-  Gruzin , mieszkający w Tbilisi , umiejętnością dowartościowania kobiety. Kilka tygodni przed moim kolejnym wylotem do Gruzji pisaliśmy do siebie na skype. I dokładnie, wtedy, gdy Leszek – stara miłość- poinformował mnie, że zostaje dłużej w Chinach i, że to koniec naszej znajomości – Alexander zaczął poruszać , jak na ironię losu, tematu relacji damsko-męskich
Alexander: Masz dzieci?                                                                                                                          Ja: Nie.                                                                                                                                      
Alexander: A mąż jest?                                                                                                                 
Ja; Nie, ale był taki człowiek, którego bardzo kochałam, ale wyleciał do Chin.                                                                                          Alexander: A co on miał za feler , że Ty go nie chciałaś?                                                           
Ja; On twierdził, że jak zostanę jego żoną i spóźni się na kolację, to będzie musiał spać na wycieraczce.                                                                                                                            Alexander: To on nie umie gotować? A on taki mały, czy Ty masz duże wycieraczki?
Rozbawił mnie i ujął. Rozbawił ostatnim  pytaniem , a za serce ujął gdy spytał: A co on miał za feler , że Ty go nie chciałaś?- tym jednym sformułowaniem     „ rozgrzeszył i dowartościował” .  Czyż w tym jednym zdaniu nie ujął kwintesencji kobiecego cierpienia? Czyż szklanka, która była dla mnie pół pusta po rozstaniu z Leszkiem , dla Alexandra nie stała się pół pełną? Ujął mnie Alexander swoją sztuką  oratorską i utwierdził w następującym przekonaniu:
 „Wierzę, że u zarania dziejów każdemu z narodów świata Bóg oddał na przechowanie jedno ziarenko z wielkiego spichrza prastarej tradycji. Ziarenko, które przypadło Gruzinom, kolejne pokolenia hołubiły i przekazywały swym następcom, tak że pomimo wszystkich światowych burz szczęśliwie przetrwało do naszych czasów. Ziarnem tym jest tradycja biesiadna – kultura wina i słowa.”
 G. Maglakelidze „Toasty gruzińskie”.
Pisząc o gruzińskiej kulturze słowa należałoby wspomnieć o toastach gruzińskich . A oto jeden z nich:

„Toast za bezgraniczną nadzieję

Zanim Bóg zesłał człowieka na Ziemię, odbył z nim rozmowę. Ponieważ żal mu było własne dziecię wysyłać z pustymi rękoma, wręczył mu trzy zapieczętowane szkatułki i powiedział: – Nie wolno ci ich otwierać, póki nie przybędziesz na Ziemię. Człowiek podziękował Bogu za ten dar, nie śmiał jednak zapytać o zawartość. Ponieważ podróż była niezwykle długa, człowiek – nim stanął na Ziemi – z ciekawości otworzył pierwszą szkatułkę. Wówczas uleciało z niej Szczęście. Z biegiem czasu niepokój i pokusa tylko się nasilały, tak że w połowie drogi człowiek uchylił wieczko drugiego puzderka. Wtedy wyfrunęła z niego Miłość. Gdy więc człowiek stanął na Ziemi, pozbawiony Szczęścia i Miłości zdecydował się otworzyć ostatnią szkatułkę. Wyleciała z niej Nadzieja, która pozostała na świecie i towarzyszy życiu ludzi wszystkich pokoleń. Drodzy państwo, proponuję wznieść toast za utracone szczęście oraz za miłość, która uleciała, ale także za pozostałą z nami bezgraniczną nadzieję. Nadzieja jest bowiem kotwicą pozwalającą przetrwać największe życiowe sztormy.

 G. Maglakelidze „Toasty gruzińskie”.

 Jak mi się zapytasz: CO Z CECH FIZYCZNYCH PODOBA MI SIĘ U GRUZINÓW?                                                                                                     Odpowiem : HM, MMMMM… I OPISZĘ CI TO CO ZOBACZYŁAM W NEKRESI
W trzecim dniu pobytu udaliśmy się aby zwiedzić Monastyr Nekresi, który malowniczo położony jest  na zboczu zalesionego wzgórza nieopodal wioski Szilda (region Kwareli), tworzy piękny krajobraz z Doliną Alazani w tle. Zachowały się tam zabudowania i ruiny z różnych okresów, jak na przykład mała bazylika z IV wieku (jedna z najstarszych bazylik w Gruzji), pałac biskupi z VIII-XIX wieku, XVI-wieczna wieża, pozostałości innych zabudowań mieszkalnych i gospodarczych, a także małe kaplice. Pierwszą część trasy odbyłam razem z Markiem samochodem pana Kachy.  Gdy dojechaliśmy do stóp góry na której znajduje się klasztor musieliśmy się przesiąść do miejscowych marszrutek . Droga do klasztoru przypominała wjazd na Monte Casino. Z okna marszrutki rozpościerał się piękny widok. Niestety nie potrafiłam dzielić zachwytu Marka nad pięknem krajobrazu, tak jak z resztą on, nie rozumiał , co było powodem , że ciągle powtarzałam: „Ach, och”   nie parząc przez okno. Moją uwagę przykuł   siedzący przede mną mnich, a w szczególności jego włosy: długie, gęste, lekko  kręcone , w kolorze ciemnobrązowej czekolady i gdy słonce rzucało na nie swoje promienie, gdzie niegdzie zdało się zauważyć błyszczące , pojedynczo porozrzucane siwe włosy.
-Ach- rozmarzyłam się:..Jednak Marek próbował szybko sprowadzić mnie na ziemię pytając:                                                                                                          -Źle się czujesz, bo tak ciągle wzdychasz ?                                                                                 -Nie- odpowiedziałam- ale zobacz jak on ślicznie siwieje !!!
Faktycznie, to było silniejsze ode mnie, ale nie mogłam się oprzeć. Całą drogę do klasztoru kontemplowałam pojedyncze siwe włosy, nieznanego mnicha, na które słońce rzucało swój blask .Marek tego nie mógł zrozumieć, ale powiedzmy sobie szczerze : TURYSTA TEŻ MA PŁEĆ, no chyba , że się mylę…                                                                                                                    Szczęśliwie dojechaliśmy do klasztoru. Całą godzinę poświeciliśmy  na  zwiedzanie , spotkanie z historią . Ja też nadganiałam ,,zaległości” krajoznawcze. Gdy już wracaliśmy do marszrutki weszliśmy do wieży, niedaleko schodów. W wieży siedział starszy mnich o gęstych, lekko kręconych, opadających na ramiona włosach, gdy go zobaczyłam powiedziałam do Marka :
- Zobacz, jak on pięknie osiwiał!!!
Spotkanie z mnichami w Nekresi uświadomiło mi, że w dziwnych miejscach i z dziwnych przyczyn , dociera do nas, że:  TURYSTA TEŻ MA PŁEĆ. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz